Za nami przepracowane długie godziny za kierownicą ciągnika John Deere 6M 220. Jakie są jego mocne, a jakie słabe punkty? Czym nas ten traktor zaskoczył? Jakie wrażenie zostawił po sobie popularny „jeleń”?
Czytaj dalej
Test ciągnika John Deere 6M 220 przypadł nam w czasie wiosennych prac polowym. W tym celu zagregowaliśmy go z 6-metrowym agregatem uprawowym. Jego zadaniem było doprawienie gleby przed nadchodzącymi siewami kukurydzy.
– spędziliśmy za kierownicą ciągnika John Deere 6M 220. W tym czasie pracowaliśmy z 6-metrowym agregatem uprawowym oraz sprawdzaliśmy możliwości traktora w transporcie.
Jednocześnie postanowiliśmy też sprawdzić, jak ciągnik odnajduje się w czasie przejazdów drogowych – zarówno drogami asfaltowymi, jak i polnymi. Po przepracowaniu ok. 25 godzin mamy więc sporo doświadczeń, o których szerzej piszemy poniżej.
Bezsprzecznie uznaliśmy, że największą zaletą testowanego ciągnika jest jego przekładnia bezstopniowa AutoPowr oraz sterowanie nią. Choć musimy przyznać, że początkowo wydawało nam się, że zastosowanie archaicznej dźwigni sterowania przekładnią nie jest najlepszym pomysłem. Szczególnie gdy zwrócimy uwagę, jakie nowoczesne i wielofunkcyjne dżojstiki oferuje konkurencja.
Szybko okazało się jednak, że ta prostota może okazać się dużym atutem. W rezultacie sprawnie zarządzać przekładnią możemy już po krótkim instruktażu. To z pewnością spodoba się osobom, które nad wizualne fajerwerki cenią sobie nieskomplikowane, a skuteczne rozwiązania. Chcąc postawić na dźwignię wkomponowaną w podłokietnik, seria 6M nie daje nam możliwości wyboru. Dżojstik CommandPRO został bowiem zarezerwowany dla serii 6R.
Za pomocą czarnego pokrętła umieszczonego z boku dźwigni możemy regulować maksymalną prędkość ciągnika w dwóch zakresach – polowym i szosowym. W tym miejscu dodajmy, że nie są to zakresy sensu stricte, a jedynie tryby, pomiędzy którymi możemy łatwo przeskakiwać bez konieczności zatrzymywania ciągnika.
W czasie naszego testu ciągnikiem pracowaliśmy z 6-metrowym ciężkim agregatem uprawowym Agro-Masz AUC. Elementy robocze maszyny ustawione zostały na głębokość roboczą sięgającą ok. 8 cm.
Postanowiliśmy ustawić przekładnię w taki sposób, by dążyła do osiągnięcia 10 km/h. W rezultacie ruszając z uwrocia prędkość obrotowa silnika startowała z pułapu ok. 1900 obr./min, by po chwili zejść do ok. 1700 obr./min.
Jedynym obowiązkiem operatora było wychylenie dźwigni sterującej przekładnią maksymalnie do przodu wjeżdżając w linię prowadzenia. Analogicznie, dojeżdżając do końca ścieżki musieliśmy cofnąć wychylenie – im mocniejszy ruch wykonaliśmy, tym ciągnik bardziej zwolnił. Rozwiązanie niezwykle proste i skuteczne.
Przekładnia pełnię swoich możliwości pokazywała na polach charakteryzujących się glebą mozaikowatą. Wówczas zakres użytecznych prędkości obrotowych silnika zawierał się w przedziale od 1550 do 1900 obr./min. Te najniższe wartości zauważaliśmy na lekkich fragmentach gleby, czy podczas zjazdu z delikatnych pochyłości.
Na koniec wspomnijmy, że choć technicznie przekładnia AutoPowr bazuje na czterech mechanicznych zakresach wspieranych hydromotorem, to w czasie pracy praktycznie wcale nie odczuwaliśmy ich zmiany. Uważamy, że wyposażenie swojego ciągnika John Deere serii 6M w przekładnię bezstopniową to świetna decyzja, jeśli zależy nam na wysokim komforcie pracy, a przy okazji na sprawności przekazywania napędu zbliżonego do przekładni typu PowerShift.
W czasie naszego testu postanowiliśmy też sprawdzić zużycie paliwa oraz AdBlue generowane przez traktor John Deere 6M 220. Do tego celu wybraliśmy pola o łącznym areale ok. 21 ha, charakteryzujące się dość ciężką glebą minutową.
Ciągnik przy pracy z 6-metrowym agregatem ustawionym na głębokość 8 cm z dużą łatwością osiągał prędkość roboczą 10 km/h. To właśnie przy tej prędkości uprawiliśmy cały areał. Dodajmy jeszcze w tym miejscu, że w takich warunkach ciągnik swobodnie przyspieszał do ok. 11-11,5 km/h i to był właściwie jego kres możliwości.
Chwilowe zużycie paliwa wyświetlane na komputerze pokładowym oscylowało w granicach 33-35 l/h. Ostatecznie po uprawieniu w/w areału okazało się, że ze zbiornika paliwa ubyło ok. 190 l diesla. Spalanie na poziomie 9 l/ha uważamy zatem za naprawdę dobry wynik.
Jeszcze lepszy naszym zdaniem rezultat osiągnęliśmy jeśli chodzi o zużycie płynu AdBlue. Wyniosło ono ok. 3 l na 100 l paliwa. Nie przypominamy sobie, aby w historii naszych testów redakcyjnych któryś ciągnik mógł poszczycić się aż takim dobrym wynikiem. Dodajmy, że zdarzały się nam traktory zużywające nawet ponad dwukrotnie większe ilości roztworu mocznika. To oznacza spore oszczędności dla użytkowników ciągników John Deere 6M 220.
Oprócz wyżej wspomnianych zalet pozytywnie zaskoczył nas komfort, jaki ten ciągnik oferuje. Duża w tym zasługa amortyzacji przedniej osi TLS oraz dwupunktowo amortyzowanej kabiny. Oba układy dobrze tłumią nierówności zarówno w transporcie, jak i w czasie prac polowych.
Musimy też wspomnieć, że testowy ciągnik został „obuty” w opony niskociśnieniowe VF. Z tego też powodu pracowaliśmy na ciśnieniu roboczym 1 bar, co również mogło nieco wpłynąć na lepsze amortyzowanie nierówności poprzez samo ugięcie opony.
Mamy wrażenie, że komfort pracy w transporcie byłby jeszcze wyższy, gdybyśmy mieli zamontowany przedni obciążnik. Bez niego niekiedy zdarzało nam się „bujanie” ciągnika na drodze.
Podkreślmy też, że wnętrze zostało naprawdę dobrze wyciszone. Pracując nawet na wysokich obrotach silnika, bez problemu mogliśmy prowadzić rozmowę wraz z pasażerem bez konieczności podnoszenia głosu.
Dobre wrażenie zrobiło na nas wykonanie wnętrza – choć same materiały nie robiły efektu „wow”, to już ich spasowanie musimy docenić. Do gustu już po krótkim czasie przypadł nam też panel sterujący zlokalizowany tuż przy prawym podszybiu.
Świetnym rozwiązaniem jest także zastosowanie wentylatora umożliwiającego wydmuchanie zanieczyszczeń z pakietu chłodnic. Co do zasady nie jest to wentylator oferujący wsteczne obroty. Wsteczny ciąg generują w tym wypadku elektrycznie przestawiane łopatki. Pracując w suchych warunkach z przyjemnością obserwowaliśmy, jak kurz zgromadzony w chłodnicach został wydmuchiwany na zewnątrz za każdym wciśnięciem przycisku.
Wspomnijmy również, że nasz testowy ciągnik wyposażony był w system jazdy automatycznej w oparciu o darmowy sygnał SF1 oferujący dokładność do 15 cm. W naszych warunkach dokładność ta często sięgała 3-5 cm, rzadko spadała do ok. 10 cm. Co ważne, w czasie naszego testu ani razu nie zdarzyło nam się, by odbiornik utracił zasięg.
Pomiędzy zaletami, a wadami postanowiliśmy umieścić kabinę. Jest to element, który w dużym stopniu różnicuje serię 6M od serii 6R. Ta dostępna w „eMce” jest nieco mniejsza – 2,7 m3, względem 3,3 m3 przestrzeni dostępnej w „eRce”.
Naszym zdaniem kabina wcale nie jest jakaś bardzo mała. Faktycznie – konkurencja oferuje kabiny nieco bardziej przestronne, ale ta dostępna w serii M jest naszym zdaniem wystarczająca z punktu widzenia operatora.
Pewnym ograniczeniem dla nas było stosunkowo wąskie wejście do kabiny – szczególnie gdy rozłożone było siedzisko pasażera. W sytuacji, gdy przewożony pasażer byłby osobą dorosłą, a w dodatku całkiem rosłą, to faktycznie na dłuższą metę deficyt miejsca może mu nieco doskwierać.
Z drugiej strony nawet jako wysoka osoba z perspektywy operatora ja nie miałem problemu z rozprostowaniem nóg w czasie pracy. Zauważyliśmy także, że fotel traktorzysty jest dość mocno przesunięty do tyłu kabiny, przez co siedzi się blisko tylnej szyby. To z kolei powoduje, że operator posiada świetną widoczność do tyłu na zaczepy, czy ramiona podnośnika.
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że dzisiejsze ciągniki to na ogół dobrze przemyślane konstrukcje, w których można dostrzec jedynie drobniejsze mankamenty. Podobnie jest w ciągniku John Deere 6M 220.
Wspomnijmy więc o dżojstiku obsługującym funkcje hydrauliczne. Jest on wyposażony w czujnik obecności ręki operatora, aby zminimalizować ryzyko przypadkowego jego załączenia. W praktyce jednak okazało się, że czujnik działał świetnie, przy wzorowo ułożonej dłoni. Zdarzało się jednak, że w celu włączenia funkcji hydrauliki dłoń ułożyliśmy „od niechcenia”. W takiej sytuacji dżojstik nie został aktywowany. Możemy więc zapomnieć o wychyleniu dźwigni np. jednym, czy dwoma palcami.
Zabrakło nam też możliwości zamontowania wyświetlacza obsługującego np. jazdę automatyczną na podłokietniku. Może on być zainstalowany na przedniej, bądź bocznej szybie. W obu przypadkach oznacza to, że nie będzie on amortyzowany wraz z fotelem i podłokietnikiem – utrudnia to jego obsługę podczas pracy. Nie wspominając już o konieczności mocniejszego wychylenia się z fotela, by go obsługiwać. Wyświetlacz na podłokietniku to jednak opcja zarezerwowana dla ciągników serii 6R.
Na koniec wspomnijmy też o innych opcjach, których nie możemy dobrać do ciągnika John Deere serii 6M. Są to m.in. elektrycznie regulowane lusterka, dźwignia CommandPRO, opony Michelin VF, czy mniejsza liczba świateł roboczych.
Nasze doświadczenia z ciągnikiem John Deere 6M 220 uznajemy za naprawdę udane. Uważamy, że zaoferowanie przekładni bezstopniowej w 6-cylindrowych modelach tej serii może znacznie podnieść jej popularność na polskim rynku.
Jeśli do tego dodamy mocny silnik własnej konstrukcji, który jak się okazuje pod sporym obciążeniem zadowala się umiarkowanym apetytem na paliwo, to uzyskujemy naprawdę konkretnego gracza w tej serii traktorów.
Użytkownicy odświeżonej serii 6M z pewnością nie będą też narzekać na komfort. Może im za to zabraknąć kilku pozycji w konfiguratorze, które zarezerwowane są wyłącznie dla serii 6R. Ale chyba tak musi być, bowiem każda kolejne generacja „eMki” coraz bardziej zbliża ją do „eRki”. Czymś w końcu ta pozycjonowana jako bardziej premium seria musi przyciągnąć swoich klientów. Z roku na rok ma jednak coraz mniej asów w rękawie, by to uczynić.
Autor: Tomasz Kuchta,
dziennikarz TRAKTOR24.pl
oraz rolnik oceniający maszyny rolnicze
z praktycznego punktu widzenia