Czytaj dalej
Okazuje się, że mnogość zwiedzających w niemal żaden sposób nie przekłada się na realne transakcje zakupowe maszyn na wystawach. Jakie są zatem obserwacje handlowców względem osób odwiedzających targi? No cóż, kategorii do których sprzedawcy wrzucają potencjalnych klientów jest kilka.
Będąc na niedawno zakończonych targach Polagra Premiery 2024 w Poznaniu odwiedziłem stoisko jednego z renomowanych polskich producentów maszyn. Tam nieco zaczepnie zagaiłem rozmową dwóch sprzedawców i zapytałem jak to jest, że na terenie hal wystawienniczych kłębią się tłumy rolników, podczas gdy z drugiej strony opłacalność wielu sektorów produkcji rolniczej jest opłakana.
Może więc sytuacja farmerów nie jest aż tak zła, skoro pieczołowicie oglądają oni maszyny i być może planują kolejne inwestycje?
W odpowiedzi usłyszałem, że tłumy zwiedzających w bardzo ograniczonym stopniu przekładają się na realne transakcje. Mało tego, brakuje nawet konkretnych rozmów, które mogłyby prowadzić do zakupu danej maszyny.
Handlowiec okazał się osobą, która bez krępacja gotowa była odpowiedzieć na każde moje pytanie. W tym miejscu warto zaznaczyć, iż nasza rozmowa odbywała się drugiego dnia targów z samego rana. Czy długi język handlowca mógł być wynikiem wieczornej „integracji”, a może taką miał po prostu osobowość? Nie wiem, choć się domyślam.
Podzielił on zwiedzających na 3 grupy: puchacze, zbieracze oraz apacze. Jeśli chodzi o te dwie ostatnie, to jako dziennikarz z wieloletnim stażem w branży nie byłem zaskoczony. Dla niewtajemniczonych wyjaśnię, iż zbieracz zdaniem mojego rozmówcy jest osobą, która przyjeżdża na targi w jasnym celu: zebrać jak najwięcej ulotek, długopisów, smyczy i innych jakichkolwiek darmowych fantów rozdawanych przez wystawców. Świętym Graalem tej grupy ma być mityczne wiadro najczęściej do dostania na stoiskach firm paszowych.
Kolejną grupą wydzieloną przez handlowca okazali się apacze, a więc osoby, które po zapytaniu ich, czy można im jakoś pomóc odpowiadają „nie, ja tylko patrzę”.
No dobra, ale mnie najbardziej interesowała grupa zwiedzających, która została przez sprzedawcę nazwana „puchaczami”. Skąd to określenie?
– To bardzo proste. Osoby te bez ceregieli podchodzą do nas i nie zważając na to, czy z kimś aktualnie rozmawiamy pytają: „ile kosztuje ta maszyna”. Po szybkim udzieleniu odpowiedzi osobnik wydobywa ze swoich nozdrzy intensywny podmuch powietrza, mający okazać jego dezaprobatę do usłyszanej kwoty. Często w tym momencie pojawia się także gest kręcenia głową z politowaniem, machnięcie ręką, a czasami nawet siarczysty wulgaryzm – tłumaczy przedstawiciel handlowy.
Ja osobiście do powyższych trzech grup dodałbym także czwartą, rolników faktycznie zainteresowanych nowościami produktowymi, poznaniem ich technikaliów, czy wręcz chętnych do złożenia zamówienia. Nie mam oczywiście doświadczenia handlowca, ale takie konkretne rozmowy też udało mi się usłyszeć na targach.
Zasadne wydaje się zatem także pytanie, czy przypadkiem nie jesteśmy świadkami wyczerpywania się formuły targów rolniczych, jako instrumentu służącego sprzedaży. Ja bowiem mam wrażenie, że dzisiaj tego typu wystawy coraz bardziej stają się wizytówką firmy i pełnią funkcję reprezentatywną.
Powyższa historyjka, choć humorystyczna, daje nam pewien ogląd na aktualną sytuację na rynku maszyn i urządzeń. Rekordowo wysokie ceny maszyn rolniczych w połączeniu z niską opłacalnością produkcji rolniczej a także ogromną niepewnością co do przyszłości skutecznie zniechęcają farmerów do inwestycji.
Czy jako rolnicy powinniśmy się zatem obrazić na rynek maszyn i rozwiązań rolniczych i całkowicie zaprzestać ich kupowania? Moim zdaniem zdecydowanie nie tędy droga. Oczywiście, należy starannie wyliczać opłacalność każdej inwestycji i lokować pieniądze tam, gdzie faktycznie możemy znaleźć oszczędności lub dodatkowy zarobek.
Takie rozwiązania założę się że znajdziemy w każdym gospodarstwie, jednak będą mniej oczywiste, niż po prostu zakup nowego ciągnika, czy kombajnu.